poniedziałek, 24 grudnia 2012

Z przymrużeniem oka

Już jutro Święta, dlatego też, dzisiejszy wpis zupełnie bez napinki. Na luzie, aby odetchnąć od trudów codziennej pracy. Ostatnie tygodnie zwłaszcza w Krakowie były komunikacyjnym koszmarem. Wszędzie korki, trąbienie i wygrażanie sobie pięściami przez okno. Każdy się spieszył, po choinki, po karpia, po prezenty, po... 

Dziś wigilia, czas pojednania. Wszyscy zasiądziemy wieczorem do stołów przy wigilijnej wieczerzy.

Dlatego, dzisiaj piszę posta i zamieszczam film na rozluźnienie, aby można było spuścić z tonu i trochę się uśmiechnąć zapominając o całym tym świątecznym stresie i zdenerwowaniu. Popatrzcie jak wyglądała nauka jazdy samochodem w latach 60-tych i 70-tych.

Na zakończenie składam wszystkim życzenia radości i spokoju, dużo zdrowia, abyśmy wszyscy zasiedli do stołu w gronie rodziny i przyjaciół. Kursantom życzę dużo pewności siebie i odwagi oraz oczywiście zdania egzaminów. A instruktorom, kolegom po fachu i znajomym z kursu instruktorskiego dużo cierpliwości i mądrości w przekazywaniu wiedzy oraz "dużych zdolności pedagogicznych". 

Wesołych i spokojnych świąt


piątek, 7 grudnia 2012

I kolejne wymuszenie pierwszeństwa

Tym razem wieczorową porą, przy padającym śniegu. Cóż pisać dużo nie trzeba. Wystarczy, że dostałbym na Mikołaja remont Yariski. Niestety prezent się nie udał, bo mam zbyt szybki refleks. Kursantka na dwóch pierwszych godzinach jazd, trochę się zestresowała. Podziwiam takich ludzi za ich wiarę. Wiarę w to że kursant zdąży się zatrzymać, zwłaszcza w takich warunkach.


Bezpieczeństwo jazdy krakowskim MPK

Krakowskie MPK, najnowocześniejszy tabor, świetni fachowcy, super niskie ceny... skoro już tak sarkastycznie wymieniamy to dodajmy jeszcze że bardzo bezpieczny transport. Bo przecież tylko i wyłącznie kierowca zawodowy, który wiele km po mieście przejechał wie kiedy można bezpiecznie przejechać na czerwonym świetle. Jest to świadome działanie, w końcu czerwone świeciło się jeszcze krótko, ruch był mały, więc żeby pasażerowie nie narzekali że długo jadą kierowca podjął właściwą decyzję. Jedzie dużym i ciężkim pojazdem więc z daleka go widać a w razie kolizji pasażerowie nie powinni ucierpieć. Chwała dzielnym kierowcom autobusów. Chwała im za wiedzę i doświadczenie. Trzeba być naprawdę bardzo doświadczonym aby nie narażając pasażerów świadomie łamać przepisy ruchu drogowego. W sumie przepisy powinny być traktowane raczej jako wskazówki, jak instrukcja obsługi dla mniej doświadczonych użytkowników dróg. Ci bardziej doświadczeni powinni mieć możliwość samodzielnego decydowania o tym co jest bezpieczne.

Swoją drogą zauważyliście, że w słynnym programie "Jedź bezpiecznie" TVP Kraków ani razu nie pokazano jak kierowcy MPK łamią przepisy? Ciekawe dlaczego. Przecież w Krakowie jazda na czerwonym świetle czy zielonej strzałce, zmiana pasa ruchu przez ciągłą linię itp są na porządku dziennym. Ilu z Was spotkało się z taką sytuacją?


czwartek, 6 grudnia 2012

Znowu przejście dla pieszych

Znowu i znowu to samo. Wyprzedzanie bezpośrednio przed przejściem dla pieszych. Najbardziej jednak szokujący jest fakt, że manewr ten wykonuje kolejny "zawodowy" kierowca i to w dodatku kierowca karetki pogotowia. Pełen serwis, od spowodowania wypadku po transport do szpitala. Ręce opadają do samej ziemi. Żeby było jeszcze weselej, kierowca zapomniał wyłączyć szperacz który dość mocno dawał po oczach kierowców.


Wyprzedzanie bus pasem

Powoli w Krakowie rodzi się nowa świecka tradycja. Jazda pasami dla busów. Na szczęście policja zaczyna się za takich sprytnych "cfaniakuf" brać. Niestety tym razem udało się takiemu bez konsekwencji wyprzedzić eLkę, dodatkowo jako bonus zmiana pasa na przejściu dla pieszych.


Czerwone światło - wymuszenie pierwszeństwa

Dzień 4 grudnia, wieczór, spore opady śniegu, ślisko, ogólnie dość trudne warunki jak dla osoby uczącej się jeździć. W takich warunkach oczywistym jest dla większości kierowców, że trzeba uważać, że trzeba zachować szczególną uwagę, że drobna chwila nieuwagi może doprowadzić do kolizji lub wypadku...

Dla większości... ale nie dla wszystkich. Jak można skomentować zachowanie kierowcy zawodowo przewożącego ludzi w firmie Pyrzowice Express,  który świadomie i z premedytacją przejeżdża na czerwonym świetle wymuszając pierwszeństwo?


wtorek, 4 grudnia 2012

Chodzi lisek koło drogi

Żeby nie było, iż tylko narzekam i wrzucam filmy o negatywnym zabarwieniu. Otóż wczoraj, mieliśmy spotkanie z przesympatycznym rudym zwierzem. Nie powiem, że w centrum miasta bo bym skłamał ale zupełna wieś to też nie była. No była, jak "Wesele" kręcili, znaczy tego pisali. Bronowice, ul. Katowicka.

Jako podkład utwór Andrzeja Bukały - "Lisie Sprawki" z płyty "Pocztówki z Macondo"


Ci przeklęci kierowcy samochodów

Kolejny film z weekendu. Ostatnio środowiska rowerowe twardo walczą o swoje prawa. Niby dobrze, osobiście nie mam nic przeciwko rowerzystom w pełnym i dosłownym tego słowa znaczeniu. Znaczy takim którzy jeżdżą zgodnie z przepisami, rozważnie i bezpiecznie. Problem w tym, że zazwyczaj pod skrzydłami tych środowisk walczą rowerowi faszyści którzy żądają albo całkowitego zakazu jazdy samochodem na rzecz obowiązkowej jazdy rowerem albo w trochę łagodniejszej wersji domagają się respektowania ich praw oraz nadawania im kolejnych przywilejów ale bez żadnych restrykcji w przypadku łamania prawa przez nich. A prawo przez rowerzystów jest nagminnie łamane. Rowerzystów jadących zgodnie z przepisami, wliczając w to prawidłowe oświetlenie, można policzyć na palcach jednej dłoni.
Nie boję nazywać się tych ludzi rowerowymi faszystami, ponieważ dokładnie tak się zachowują. Głośno krzyczą o nadanie im praw oraz o respektowanie tych praw a potem jak gdyby nigdy nic wpadają na przejście dla pieszych przed ruszający samochód mając pretensje i żądając aby instruktor L przeczytał przepisy. Jazda na czerwonym świetle, jazda po chodniku i rozpychanie pieszych to codzienna rzeczywistość w Krakowie. Niech rzuci we mnie kamieniem rowerzysta który nawet raz nie złamał żadnego przepisu. Pogratuluję mu.

Tutaj co prawda aż tak drastycznych scen nie ma, wąska osiedlowa dróżka, starszy pan nie spieszący się nigdzie. Ale jednak rowerzysta, i to taki który ma w poważaniu przepisy. Niby sygnalizuje skręt, ale.... no dobra, zobaczcie sami.


poniedziałek, 3 grudnia 2012

Byle zdążyć

Nie tak dawno pokazałem Wam co robią ludzie byleby tylko być przed samochodem nauki jazdy. Dziś kolejny przykład. Podręcznikowy wręcz przykład wymuszenia pierwszeństwa. Swoją drogą to jest interesujące. Osobiście bałbym się wykonywać tego typu manewry przed samochodem którym kieruje osoba dopiero ucząca się jeździć. No chyba że instruktorzy nauki jazdy cieszą się aż tak ogromnym zaufaniem... Śmiem wątpić. Skrzyżowanie ul. Prandoty i Rakowickiej.


środa, 21 listopada 2012

Wycieczka do Skały

W programie kursu na prawo jazdy, obowiązkowa jest jazda z kursantem na odcinku co najmniej 50 km w obszarze niezabudowanym lub po drogach o podwyższonej dopuszczalnej prędkości. Zazwyczaj bierze się na taką wycieczkę kursanta gdzieś zaraz na początku kursu, aby oswoił się z samochodem, nauczył trzymać swojego pasa i nauczył patrzeć na znaki, bo za miastem jest ich po prostu mniej.

Osobiście swoich kursantów zabieram w rejon Skały. Fajna przyjemna i spokojna droga, bez większych skrzyżowań i z teoretycznie lokalnym ruchem. W ostatnią niedzielę ruch najwyraźniej nie był lokalny a to co zarejestrowała kamera, przyprawia o ból głowy.

Ja wiem, że pisanie o ułańskiej fantazji Polaków, o brawurze, o nieposzanowaniu przepisów to głos wołającego na puszczy, ale czy naprawdę tak ciężko jest poczekać 30-40 sekund i wyprzedzić prawidłowo jadący pojazd w miejscu gdzie to jest dozwolone? Zwłaszcza, że tym pojazdem jest samochód nauki jazdy, choćby chciał to i tak nie pojedzie szybciej. Nie bardzo rozumiem czego oczekują ludzie, że instruktor będzie uczył kursanta jak łamać przepisy i mieć w głębokim poważaniu ograniczenia prędkości? Pod tym względem wykazał się bardzo miły pan który pozdrowił nas trąbieniem i wymachiwaniem pięścią podczas wyprzedzania na przejściu dla pieszych tuż za autobusem. Zresztą zobaczcie sami.

Film nagrany w jedną godzinę.



Policzcie sobie sami ile gmina Skała zarobiła by na tych kierowcach:
Niestosowanie się do znaku P-4 "linia podwójna ciągła" - 5 pkt - 200 pln
Wyprzedzanie na przejściach dla pieszych i bezpośrednio przed nimi - 10 pkt - 200 pln

wtorek, 13 listopada 2012

Szybcy, wściekli, nietolerancyjni

Na naszych drogach szerzy się ciekawe zjawisko. Chodzi tutaj o wyprzedzanie/omijanie samochodów nauki jazdy, i to za wszelką cenę. Po ciągłej, po obszarze wyłączonym z ruchu, na skrzyżowaniu. Byle by być pierwszym byle być szybciej o te 15 sekund. I właśnie dwa takie filmiki mam z wczoraj. Co ciekawe w dość niedługim odstępie czasu oba.


Wyprzedzanie na skrzyżowaniu. Co dziwne kursantka jechała dość dynamicznie, zgodnie z ograniczeniem prędkości i warunkami drogowymi. Jednak znalazł się jeden który i tak musi być szybciej. Tutaj kierowca naraził się na możliwość utraty 300 pln oraz zarobienia 5 pkt karnych. Niestety Policji w pobliżu nie było.

Kilkaset metrów dalej na skrzyżowaniu ulic Zarzecze i Lea, trafił się drugi przypadek ominięcia "L-ki" za wszelką cenę. Na tym skrzyżowaniu jadąc ulicą Zarzecze organizacja ruchu wymusza na kierowcach dość specyficzny sposób zajęcia pasa ruchu. Otóż skręcając w lewo z drogi jednokierunkowej mamy obowiązek trzymać się możliwie blisko lewej krawędzi jezdni. Kierowca powinien jechać wzdłuż linii ciągłej, a następnie bardzo szybko skręcić w prawo tuż przed obszarem wyłączonym z ruchu, stając prostopadle do ulicy Lea. W innym przypadku jest praktycznie niemożliwe dokładne upewnienie się czy nie nadjeżdża pojazd z prawej strony. No i tutaj nagminnym jest jazda z ulicy Zarzecze "na wprost" przez obszar wyłączony. W tej konkretnej, wczorajszej sytuacji dwóch kierowców zniecierpliwionych czekaniem za nauką jazdy, aż ta będzie mogła pokonać bezpiecznie skrzyżowanie postanowiło pojechać właśnie na skróty.


Tutaj mandat wynosi 100 pln i 1pkt karny.

I na zakończenie drodzy kierowcy. Trąbienie na kursanta naprawdę nie spowoduje że ruszy szybciej. Uwierzcie mi. Wasz wyraz frustracji i chamskiego zachowania przyniesie wręcz odwrotny skutek bo i tak już zestresowany kursant po waszym trąbieniu jeszcze bardziej się zepnie i nic mu nie będzie wychodziło. Ani kursant ani instruktor naprawdę nie śpią i nie zagapili się. Niestety nie wszystkie kończyny osób które dopiero się uczą działają jeszcze odruchowo i czasem chwilę to trwa. 
"Zapomniał wół jak cielęciem był"

piątek, 9 listopada 2012

Omijanie pojazdu przed przejściem dla pieszych

Trzy dni temu zakupiłem sobie do eLki kamerę. Rejestrator jazdy, dokładniej rzecz ujmując. Niby nic, a ciekawe rzeczy można nagrać. W przypadku wątpliwej kolizji zawsze jakiś tam dowód w sprawie, czasem może jakiś kursant będzie chciał sobie w domu obejrzeć swoją jazdę, a czasem można nagrać takie zdarzenie jak poniżej.

Jechaliśmy Alejami w stronę Podgórza. Minęliśmy Nowy Kleparz, zbliżając się do ul. Śląskiej. W tym miejscu znajduje się jedno z najniebezpieczniejszych przejść dla pieszych. Ostatnio zostało ono przebudowane i wypadków powinno być mniej, ale czy będzie? Trudno orzec patrząc na to co wyprawiają kierowcy. 
Z prawej kierowca MPK postanowił zatrzymać się przed przejściem dla pieszych. Moja kursantka, albo nie zauważyła tego manewru albo nie zauważyła w ogóle przejścia dla pieszych i nie planowała się zatrzymać. Zdarza się, dopiero się uczy, w tym rola instruktora żeby zareagował i wytłumaczył co jest nie tak. Oczywiście wcisnąłem hamulec w podłogę i zatrzymałem samochód przed przejściem, tłumacząc kursantce co zrobiła źle. Piesza z lewej strony zaczęła wchodzić na przejście po czym gwałtownie się cofa przed rozpędzonym samochodem terenowym. Niestety nocna pora filmowania nie pozwoliła uwiecznić nr rejestracyjnego.


Drodzy kierowcy. Jedno z najniebezpieczniejszych zachowań na drodze. Art 26 pkt 3. Kierującemu pojazdem zabrania się: omijania pojazdu, który jechał w tym samym kierunku, lecz zatrzymał się w celu ustąpienia pierwszeństwa pieszemu. Pieszy który wszedł na przejście w takiej sytuacji nie ma kompletnie żadnych szans z samochodem.

Powyższe wykroczenie zagrożone jest najwyższym możliwym obecnie mandatem - 500 pln oraz maksymalną ilością punktów karnych - 10

Policja w takich sytuacjach nie słucha żadnych tłumaczeń, nie ma żadnych dyskusji ani możliwości obniżenia mandatu.

Najgorsze jest to, że nie jest to odosobniony przypadek. Wystarczy obejrzeć "Jedź bezpiecznie"  w TVP Kraków. Włosy się jeżą.

wtorek, 16 października 2012

Jak to jest z tym grouponem?

Wiele osób korzysta z oferty pewnego serwisu zakupów grupowych... bo jest taniej. Cóż w dzisiejszych czasach gdy wszystko drożeje znalezienie lepszej oferty zawsze jest świetną okazją. Ale czy na pewno? Kurs w tej ofercie kosztuje 750 pln. Ogłaszany jest jako promocja bo normalnie kosztuje 1500 (cena ze strony ośrodka). 50% taniej, któż by się nie skusił. Ale zastanówmy się... w Krakowie cena kursu na prawo jazdy kategorii B oscyluje zazwyczaj gdzieś w okolicy 1000-1200 pln. Więc jak się okazuje już ten rabat nie wynosi 50% tylko 20-30 w odniesieniu do ceny rynkowej.

Co dalej? Ano "ośrodek" sprzedający kursy w grouponie obniża cenę znacznie poniżej kosztów opłacalności, po drugie z tej oferty coś musi odpalić firmie organizującej tą promocję, czyli kasa nadal leci. W końcu okazuje się, że musi zorganizować kurs prawa jazdy nie za 1100 tak jak konkurencja tylko za 300-400 pln. Więc kto zapłaci za resztę kosztów? Oczywiście, parafrazując stary polski film, "...Pani płaci, Pan płaci.. Kursanci..."

Tak się składa, że dobrze mi znana osoba dała się wpuścić w ten kanał więc mam informacje z pierwszej ręki. Otóż po spędzeniu stada baranów, którzy dali się wydoić robi się zajęcia teoretyczne. Te zazwyczaj nie kosztują dużo więc problemu nie ma. Problemy zaczynają się gdy trzeba się umówić na jazdy. Otóż osoba ta, przez dwa miesiące, czyli osiem tygodni, odbyła 9 godzin jazd. Czyli średnio 60 min tygodniowo. To jest kompletny absurd, ponieważ zazwyczaj wydostanie się z centrum miasta w miejsce gdzie są ciekawe rzeczy do nauki zajmuje od 20 do 30 min więc zaraz trzeba wracać. Czyli nie dość, że przez resztę tygodnia zupełnie zdąży się zapomnieć wszystko co się zrobiło na tej jednej jeździe to jeszcze ta jedna godzina wystarcza na przejechanie kilku km dookoła kwartału kamienic. Oczywiście żeby nie było za prosto kursant nie wie kiedy będzie jeździł w dalszej perspektywie ponieważ umawia się z instruktorem na kolejną tylko jazdę, gdy ten szanowny instruktor będzie miał czas. Ciężko tutaj mówić o jakichkolwiek zasadach nauczania. Co z zasadą systematyczności? Co z zasadą trwałości wiedzy?

Gdy kursant ośmielił się zapytać w biurze dlaczego ma tak odległe terminy jazd, dano mu do zrozumienia, że jest klientem gorszej kategori ponieważ jest z groupona i instruktor mniej zarabia na takich osobach więc muszą czekać. Fajnie, nie? Płać i siedź cicho, nie masz żadnych praw bo jesteś idiotą który dał się nabrać naszej reklamie. Idźmy dalej bo nie jest to koniec sztuczek nieuczciwego ośrodka szkolenia. Otóż ośrodek taki potrafi zadzwonić do kursanta 15 min przed jazdą i odwołać lekcję bez podania przyczyny. Skoro nie wiadomo o co chodzi to chodzi o przecież pieniądze. Zazwyczaj tak się robi, gdy trafi się klient na tzw. "dodatek", czyli taki który skończył już kurs i teraz po prostu płaci żywą gotówką na czysto za dodatkowe godziny jazdy przed egzaminem. Skoro płaci to trzeba go gdzieś wcisnąć, a skoro koleś z groupona nie skończył jeszcze kursu to i tak zostanie więc można mu przesunąć jazdy na za miesiąc.

Kolejna sztuczka jak orżnąć klienta, poniekąd związana z tym co już napisałem, polega na tym, że wozi się klienta po jakichś prostych ulicach, najlepiej za miasto przez 20-25 godzin, potem się robi egzamin wewnętrzny (oczywiście w niektórych ośrodkach dodatkowo płatny) i kursant słyszy że przecież on nic nie potrafi. Musi wykupić co najmniej 30 godzin. Ale że jest obecnie promocja to godzina dodatkowej jazdy kosztuje raptem 40 pln. 40 x 30 = 1200 pln. I dopiero wtedy tak naprawdę zaczyna się rzetelny kurs. Czyli co 750 pln za kurs + 1200 pln za dodatki i już mamy prawie 2000. Czyli zamiast zaoszczędzić 50% dopłaciliśmy do interesu dwa razy tyle co cena kursu w innym ośrodku. Nie oszukujmy się, zazwyczaj jest konieczność dokupienia kilku godzin przed egzaminem, czasem niektóre osoby faktycznie potrzebują dodatkowych 30 godzin, ale są to wyjątki. Ponadto te osoby są uczone jeździć w rzetelny i uczciwy sposób a dodatkowe godziny są związane ze słabymi postępami w nauce tych osób. Problem w tym, że niektóre OSK prowadzą proces szkolenia od samego początku nakierowany na dokupienie dodatkowych godzin.

Reasumując drodzy przyszli kursanci. Zastanówcie się dobrze czy warto oszczędzać. Pan Rockefeller rzekł mawiać: "...nie stać mnie na rzeczy tanie...". I coś w tym jest. Na tym świecie nie ma nic za darmo. Jeżeli cena kursu jest rażąco niższa od średniej cen na rynku to musi gdzieś być haczyk. Zazwyczaj są to albo ukryte koszta, albo jakość świadczonych usług jest niższa, rażąco niższa. Zastanówcie się, jakim cudem przy tak galopujących cenach paliwa, części zamiennych, robocizny w warsztatach, konieczności wymiany samochodów szkoleniowych, cena kursu praktycznie od lat stoi na tym samym poziomie. Większość szkół już teraz robi kursy na granicy opłacalności, jeszcze miesiąc temu można było znaleźć ofertę za 898 pln gdy cena paliwa za litr oscyluje w granicach 5,7-5,9 pln. Kilka lat temu kurs kosztował 1200 pln a cena paliwa była w granicach 4 pln. Dodatkowo wzrosła liczba godzin zajęć praktycznych i teoretycznych. Cuda.

Nie dajcie się wpuszczać w maliny. Omijacie ośrodki w których cena znacznie odbiega od cen rynkowych. Nie spiszcie się z wyborem szkoły. Sprawdźcie kilka ośrodków, zobaczcie jakie mają oferty, skąd odjeżdżają samochody, jak wyglądają sale wykładowe. W końcu popytajcie znajomych czy byli zadowolenie. W bardzo dużej mierze ten biznes opiera się na poleceniach. Jeśli ktoś był zadowolony z kursu poleci ten ośrodek innym. Nie szukajcie opinii w sieci, tutaj zazwyczaj komentarze są pisane albo przez konkurencję (te negatywne) albo przez same ośrodki (te pozytywne). Skoro jakiś ośrodek musi się uciekać do agresywnej reklamy jaką są zakupy grupowe to prawdopodobnie mało kursantów poleca ten ośrodek innym.

I na koniec jeszcze jedna rzecz. Rzecz o której zazwyczaj nie mówi się głośno, i to zazwyczaj w tych ośrodkach słabszych. Kursant w każdym momencie może zabrać swoje papiery i iść do innego ośrodka w którym DOKOŃCZY proces szkolenia. Nie jesteście dożywotnio związani z ośrodkiem gdzie zaczynaliście kurs, nie musicie w innym ośrodku zaczynać kursu od początku. Bierzecie papiery i w innym ośrodku kończycie kurs. Pozostaje tylko kwestia finansowa, ale lepiej się zastanowić czy nie bardziej się opłaci dokupienie kilku dodatkowych godzin w innym polecanym ośrodku niż męczenie się w starym OSK. Niektóre ośrodki przy próbie zabrania dokumentów mogą stwarzać jakieś urojone problemy, żądać dodatkowych opłat, itp. Nie dajcie się podejść. Znajcie swoje prawa. Cała dokumentacja dotycząca Waszego procesu szkolenia jest Waszą własnością i ma być Wam wydana do rąk własnych. W końcu to Wy płacicie i żądacie.

Pamiętajcie - co tanie to drogie!!

niedziela, 7 października 2012

Zmiany w systemie egzaminowania

Dawno nic nie było. Niestety straszenie przez rząd własnych obywateli zmianami w egzaminach przynosi swoje żniwo. Ludzie walą drzwiami i oknami do OSK, byle tylko zdążyć przed nowym rokiem. Sytuacja dokładnie taka sama jak w zeszłym roku. Pracy cała masa. Efekt tego jest taki, że szkoły pazerne na pieniądze robią wszystko, co tylko mogą aby przyciągnąć klientów. A kogo tam obchodzi jakość szkolenia, ważne żeby przestraszeni ludzie przyszli i zostawili kasę, a potem jakoś to będzie.

Oczywiście jest październik, i już pojawiają się głosy, że wprowadzenie nowych przepisów jest nierealne i niemożliwe. Na chwilę obecną ośrodki egzaminowania nawet jeszcze nie uzgodniły wymagań formalnych, jakie ma spełniać nowy system, a gdzie tam jeszcze przetargi (z odwołaniami), zakup sprzętu, wdrożenie, afery związane z ustawionymi przetargami (wszak to Polska, afera jakaś na parabank będzie), testy systemu, poprawki błędów, czas na wdrożenie systemu w ośrodkach szkolenia i pewnie cała masa jeszcze innych spraw. Czy ktoś naprawdę wierzy w to, że w kraju, w którym drogi buduje się systemem dziesięciolatek (trzech lub czterech), a metro w stolicy obchodzi 60 rocznicę trwania prac, uda się wprowadzić tak poważne zmiany w procesie egzaminowania w przeciągu niespełna trzech miesięcy? Wystarczy poczytać trochę, ile czasu zajmuje i ile razy było przekładane wprowadzenie do użytku powszechnego e-dowodów osobistych z elektronicznym podpisem, rzeczy która w takiej Estonii jest wydawana obywatelowi z urzędu już od kilkunastu dobrych lat. No więc czy ktoś w to wierzy? Ano wierzy, niestety. Cała rzesza niedoinformowanych obywateli których zamiast konkretnych informacji karmi się jakąś medialną papką i podsyca we wszystkich mediach atmosferę strachu i terroru.

W każdych mediach jest tyko informacja o tym, że w styczniu wchodzą zmiany, a że ciemny lud od zarania dziejów boi się zmian, bo wszystko co nowe i nieznane budzi przerażenie to ludzie pędzą na złamanie karku byleby tylko zdążyć przed zmianami. Nigdzie nie znajdziecie informacji o tym, że nowe zasady egzaminowania dotyczą tylko i wyłącznie części teoretycznej. Ponadto gdzie nie szukacie informacji tak padają tylko enigmatyczne i dość przerażające fakty: 3000 pytań (obecnie ok. 500), tajna baza pytań, zaledwie kilka sekund na odpowiedź, itd. Wszystko to prawda, ale czy to jest tak straszne? Jeżeli opieracie się tylko na tych danych to owszem, szkoda tylko, że nikt nie informuje o tym, iż pytania będą o wiele prostsze od tych absurdów językowych które są obecnie, o tym że na pytania będzie się odpowiadało wybierając jadą z dwóch opcji TAK albo NIE, o tym, że pytania będą się opierać na zdjęciach i filmach sytuacyjnych w stylu "Czy w tej sytuacji, masz pierwszeństwo? TAK/NIE". Czy posiadając te dodatkowe informacje nadal uważacie, że te zapowiadane zmiany są skierowane przeciwko kursantom? Przecież na tysiące takich pytań, każdy kierowca odpowiada sobie intuicyjnie podczas podróży samochodem do pracy. Zmiany w systemie egzaminowania będą dostosowane do rzeczywistości. Są skierowane przeciwko kombinatorom, którzy wolą się nauczyć na pamięć 500 pytań niż przepisów.

Kilka lat temu, gdy zmieniano przepisy dotyczące części praktycznej, czyli parkowanie na mieście zamiast na placu między słupkami, też podniosło się larum. Przecież to jest niebezpieczne, egzaminator może kogoś celowo oblać, itd. Jaki by tego efekt? Zapewne spadła zdawalność, ale czy podniosło się bezpieczeństwo? Śmiem twierdzić, że tak. Ponieważ każdy głupi był w stanie nauczyć, że jak lewy tylny słupek znika nam z pola widzenia to trzeba zrobić pełny skręt kierownicą w prawo a jeśli prawy słupek.... to wtedy kierownicą.... itd. A przecież parkowanie na mieście między samochodami a parkowanie między tyczkami to zupełnie dwie różne rzeczy.

Zamiast bać się zmian i dawać się zastraszać rządowi, zacznijcie sami myśleć. Po pierwsze zmiany są na korzyść kursantów, a po drugie nie ma jak na razie żadnych szans na to żeby weszły w życie. Dodatkowo bardzo dużo ludzi myli zmiany w ustawie Prawo o Ruchu Drogowym dotyczących uprawnień dla kierujących ze zmianami w samym egzaminie a to są różne rzeczy. W dodatku jedne i drugie są korzystne. Przez to całe zamieszanie, w Polsce powstała cała masa szemranych szkół jazdy wykorzystujących strach i naiwność ludzi, zwłaszcza młodych, nie mających żadnego doświadczenia życiowego. Ludzie chcą zdążyć przed nowym rokiem, w większości szkół brakuje już terminów, więc ludzie wybierają małe, nowo otwarte szkoły kuszące cenami które są zupełnie nie realne jeśli chodzi o koszta prowadzenia ośrodka (zwyczaje mówiąc są dumpingowe). Jak to się kończy i jak wygląda szkolenie w takich szkołach opiszę Wam już wkrótce.

sobota, 15 września 2012

Wrzesień w Krakowie

Połowa września więc może warto coś napisać o tym miesiącu. Tak, zwięźle to można napisać: "Jest tragicznie". I w zasadzie można by na tym skończyć wpis. Ale jak by wyglądał ten wpis mając zaledwie dwie linijki?

No dobra, rozwinięcie tezy.  Jest tragicznie, ponieważ rozpoczął się rok szkolny a zarazem zakończyły wakacje. Bardzo źle zaczęło się już 1 września. Korki zrobiły się masakryczne. Jak zaczęło się 1 września tak trwa to do dzisiaj, dzień w dzień. Jak w lipcu czy sierpniu w ciągu dwóch godzin robiłem z kursantem po 35-38 km tak teraz w tym samym czasie udaje się przejechać maksymalnie 23-25 km. Do tego dochodzi frustracja kierowców którzy potrafią się tylko wyładować na instruktorze i wydzierając się przez okno uczyć go jak się jeździ oraz tłumacząc mu że nie zna przepisów.

Nagrodę główną w tej kategorii zdobył rowerzysta który z dużą prędkością wpadł na przejście dla pieszych tuż pod ruszającą naszą L-kę. Zdążyłem zahamować i nacisnąć klakson. Na to rowerzysta zawrócił i zaczął się pluć coś o przepisach. Więc zapytałem go grzecznie od kiedy wolno jeździć rowerem przez przejście dla pieszych. Na co dostałem odpowiedź, że od jakichś trzech miesięcy kiedy to się przepisy zmieniły i żebym poczytał kodeks.

Moim zdaniem, uleganie środowiskom rowerowym przynosi więcej strat niż korzyści. Środowiska te mają dziwną umiejętność interpretowania wszelkich przepisów na swoją korzyść. Żeby nie było, nic nie mam przeciwko rowerzystom, pod warunkiem że przestrzegają przepisów i nie uważają że droga jest tylko dla nich. Niestety rowerowi fundamentaliści przypominający bardziej terrorystów lub zwolenników pewnego radia z świńską twarzą zapominają że w konfrontacji z rozpędzonymi 1,5 tonami nie mają żadnych szans, a zwalanie winy tylko na kierowców samochodów jest śmieszne. Egzekwowanie własnych, zwłaszcza tych urojonych, praw, własnym ciałem przypomina bardziej samobójcze ataki al'kaidy. Dla wszystkich czytelników, również rowerzystów, owszem część przepisów się odrobinę zmieniła ale po pierwsze bardziej narażając rowerzystów, a po drugie w dalszym ciągu ZABRANIA się jazdy wzdłuż przejścia dla pieszych, i rodzaj pojazdu nie ma tu żadnego znaczenia.

Z ciekawszych kursowych przypadków: Kursant chcąc wykorzystać jedną gratisową godzinę, umówił się tylko na tą jedną godzinę. Nie dokupił drugiej. No więc umówił się na godz. 14... w piątek.... po czym spóźnił się.... 30 min. Pobiliśmy rekord, zrobiliśmy 6 km stojąc w przez 30 min w korkach, objechaliśmy kilka kamienic i wróciliśmy.

A co z tym wrześniem? Jest źle i aż się boję co będzie jak wrócą studenci. Kilka dni temu cały dzień padało i od razu było to widać na ulicach, korki nieziemskie w całym mieście. I weź tu człowieku ucz jeździć.

niedziela, 2 września 2012

Jak dobrze zostać kursantem cz. II

Żebyście nie narzekali że posty są długie i ciężko się przez to czyta, postanowiłem swoje przemyślenia z ostatniego tygodnia podzielić na dwa osobne posty. W poprzednim wspomniałem, że ostatnio jeżdżę po 10 godzin. Do tego dochodzą co druga sobota po 12 i co druga niedziela po 8. Trochę się tego wszystkiego nazbiera żeby człowiek wracał zmęczony do domu i szczerze miał dość samochodu. Dlatego z tej niechęci do czterech kółek postanowiłem wreszcie zrobić prawo jazdy. Tym razem na dwa kółka. Zawsze mnie motocykle pociągały a skoro nadarzyła się okazja że mogę dużo taniej zrobić jako pracownik OSK to trzeba było to wykorzystać.

Przez długi czas plułem sobie w brodę że byłem głupi i nie zrobiłem prawko na kat A od razu, za młodu. Ostatnio jednak doszedłem do wniosku że to rewelacyjny pomysł aby zrobić ten kurs teraz, właśnie teraz gdy zostałem instruktorem nauki jazdy. Gdy zacząłem już pracę i uczę innych. Jest to świetny pomysł i polecam wszystkim młodym instruktorom. I już tłumaczę dlaczego. Przez te dwa miesiące jak uczę jeździć samochodem, trzeba było być twardym, uprzejmym, miłym, wyrozumiałym i twardym żeby nie stracić panowania gdy tłumaczy się coś 30 raz. Coś co jest przecież banalne i zupełnie nie możliwe do pojęcia dlaczego ludzie tego nie łapią. Tu sprzęgło tu gaz, to popuszczamy to naciskamy i robimy to płynnie. Tu jest bieg taki a tutaj taki, pamiętamy o zmianie i redukcji. Do tego kierunkowskaz i patrzenie w lusterka. Te wszystkie rzeczy po 15 latach jazdy samochodem są już dla mnie odruchem i muszę sam sobie o tym przypominać żeby móc spokojnie po raz 31 wytłumaczyć to kursantowi. 

No a co z tym motocyklem? Ano przecież teoria jest taka sama. Tu sprzęgło tu gaz, działają na tej samej zasadzie co w samochodzie, kierunkowskazy, patrzenie w lusterka, patrzenie daleko przed siebie a nie przed motocykl. No wszystko to samo. Więc dlaczego jest zupełnie inaczej niż w samochodzie i już tak płynnie nie jeżdżę? Dlaczego gaszę silnik puszczając za szybko sprzęgło albo dając za mało gazu? Ano dlatego, że pracują zupełnie inne kończyny i w związku z tym człowiek musi się uczyć na nowo jeździć pojazdem mechanicznym. Wydaje mi się, że paradoksalnie dzięki temu że mi nie idzie jazda motocyklem (jeszcze) staję się lepszym instruktorem. Jestem po tej drugiej stronie jako kursant, i wiem teraz (w zasadzie przypomniałem sobie) jak to jest być tym który zna teorię tylko musi to teraz połączyć z praktyką. Wydaje mi się że dzięki temu jestem bardziej wyrozumiały i mam więcej cierpliwości. I wiem też chyba jak to teraz tłumaczyć, aby te wszystkie zawiłości były bardziej zrozumiałe.

Dlatego polecam wszystkim instruktorom, którzy nie mają innej kategorii prawa jazdy, aby sobie taką zrobili. Niekoniecznie po to aby z niej korzystać, ale żeby poczuli się jak kursanci których uczą. Może dzięki temu nie będą tacy:


Na chwilę obecną moim priorytetem jest zrobić prawko kategorii A, potem poczekać trzy lata i może poszerzyć uprawnienia instruktorskie. A później kto wie, może też inne kategorie.

Jak dobrze zostać kursantem cz. I

No i widzicie. Posty miały się ukazywać w miarę regularnie. Nie ma na to szans. Jest taki zapiernicz że nie ma kiedy siąść do komputera żeby TwarzoKsiążkę przeglądnąć a co dopiero posty pisać. Dziś wyjątkowo mam chwilę, więc zasypię Was wszystkim co tylko sobie przypomnę.

Otóż na codzień pracuję w innej firmie w zupełnie innym zawodzie, a jeżdżę tylko popołudniami. Jako, że w tym roku na wakacje nie było szans ze względów finansowych to wziąłem urlop wypoczynkowy żeby wykorzystać go w pracy instruktora. Skończyło się to tym, że pracuję po 10 godzin dziennie. Oprócz swoich nowych kursantów, bo starych puściłem już na egzaminy państwowe dziewczyny z biura rozpisują mi tzw "dodatki", czyli osoby które jeszcze przed egzaminem chcą pojeździć ale nie ma wolnych terminów u ich instruktorów, albo takie które mają po trzy oblane egzaminy i muszą wyjeździć 5 godzin, albo i takie które skończyły swoją przygodę z prawem jazdy po kielichu ale mają dość rozumu w głowie aby przed egzaminem po którym odzyskają prawko wykupić kilka godzin i pojeździć trochę z instruktorem.

Ci ostatni, to dość interesujące przypadki. Niby przecież potrafią jeździć bo kilkanaście lat jeździły, a jednak jak im przyjdzie wymienić i pokazać wszystkie światła w samochodzie to nemo. Niby po łuku dają radę bo jednak doświadczenie robi swoje, ale z przepisami już dużo gorzej. Cóż się dziwić, w tym kraju przepisy ruchu drogowego zmieniają się szybciej niż ekipy rządzące. Szkolenie takich osób jest dość ciekawe, bo niby nie wiele trzeba robić ale nagle pojawia się pytanie i jakiś przepis które rzuca na kolana. Po kilku godzinach z takimi osobami człowiek nabiera przekonania że okresowe szkolenia kierowców to jednak by się przydały.

Inna grupa dość ciekawych osób, to właśnie osoby "po trzech niezdanych". Zwłaszcza gdy są z innej szkoły. Tutaj zdecydowanie otwiera się nóż w kieszeni i pyta kto tych ludzi w ogóle wypuścił po egzaminie wewnętrznym. Niepatrzenie na znaki, brak samodzielnego myślenia, brak umiejętności rozwiązywania trudnych sytuacji, braki w znajomości przepisów, czy moje ulubione, umiejętność jazdy tylko po kilku ulicach na krzyż "bo nie ma sensu uczyć w innych miejscach skoro tam egzamin nie pojedzie" to tylko te najważniejsze grzechy tych osób. A raczej trzeba by powiedzieć, że są to grzechy instruktorów którzy do tej pory te osoby uczyły. Tak niestety kończy się zbyt pochopne podejmowanie decyzji o wyborze szkoły na podstawie ceny za kurs. Masa szkół kusi niskimi cenami które tak Bogiem a prawdą nie mają żadnych podstaw bo cena kursu nie pokrywa nawet w całości wyjeżdżonego paliwa. Potem pojawiają się kwiatki w postaci, kończenia jazd 15-20 min wcześniej, jeżdżenia tylko po jednej dzielnicy żeby zbytnio kilosów nie nabijać, instruktor rusza za kursanta bo sprzęgło drogie, lepiej mówić na bieżąco jak jechać przez skrzyżowania żeby broń Boże kursant nie popełnił błędu bo trzeba by jeszcze raz w to miejsce wrócić a kilometry lecą. Tajemnicą Poliszynela jest, że w niektórych szkołach wręcz instruktorzy mają limity km które mogą wyjeździć z kursantem na jednej jeździe. A potem przychodzi egzamin wewnętrzny i się okazuje że taka osoba nie umie jeździć. Więc musi Pan/Pani wykupić dodatkowe godziny, no tak z 10 to by się przydało. Ile kosztuje? A nie drogo jedyne 70 pln za jedną godzinę jazdy. No więc szkolenie takich osób to tak naprawdę nauka od samego początku i trzeba ją zmieścić nie w 30 godzinach ale w 6 które sobie wykupiły. Nauka przepisów, nauka techniki jazdy, nauka topografii miasta itd. Na szczęście po dwóch godzinach jazdy, przynajmniej u mnie takie osoby dochodzą do wniosku że faktycznie nie wiele potrafią i to że oblały egzaminy trzy razy nie wynikało z pecha tylko naprawdę z braków w szkoleniu tych osób. Jeśli Wasi znajomi zastanawiają się nad wyborem taniej szkoły to spróbujcie im to wyperswadować, zanim będą narzekać na jakość usług.

sobota, 11 sierpnia 2012

Do trzech razy sztuka

Mija kolejny tydzień, więc wypadałoby coś napisać żeby blog takimi pustkami nie świecił.

Miało być o początkach, no więc będzie. Wspomniałem poprzednio, że najbardziej stresujące były dwie pierwsze godziny. I tak było. Potem już było coraz lepiej. Na sam początek swojej samodzielnej pracy dostałem czwórkę zupełnie nowych kursantów, prosto po teorii, oraz jedną osobę którą przejąłem po instruktorze który w tej firmie zakończył pracę. W między tak zwanym czasie, rozpisywane są do mnie osoby z tzw. dodatków, czyli osoby które ukończyły już podstawowy kurs ale chciałyby sobie jeszcze pojeździć przed egzaminem. Jak widzicie nie brzmi to jakoś oszałamiająco.

Z osobami które w życiu nie jeździły samochodem jedzie się na lotnisko w Czyżynach, potem np. na wycieczkę do Skały, aby się oswoiły z samochodem, a potem się robi wszelkie możliwe manewry. O wiele więcej frajdy jest z tymi osobami które już kończą kurs. A to próbują wymusić pierwszeństwo, a to próbują ominąć znak zakaz ruchu, itd, itd. O ile z tymi początkującymi, jazdy wyglądają bardziej jak mobilna sala lekcyjna, o tyle z ludźmi którzy już mają wyjeżdżone zaczyna się prawdziwa zabawa. "Jedziemy w lewo, jedziemy w prawo, zmieniasz pas bez kierunkowskazu, zajmujesz zły pas". Od czasu do czasu wprowadza się pewne elementy interakcji: "Komu byśmy ustępowali na tym skrzyżowaniu?", "Jaka jest tutaj dozwolona prędkość?", itp. Zazwyczaj prawidłowa odpowiedź kursanta powinna brzmieć "nie wiem" bądź "nie zauważyłem". Ale oczywiście to by było za proste. Trzeba trochę pokombinować, być może uda się trafić z odpowiedzią. Zazwyczaj się nie udaje. Najweselej jest kiedy kursant usilnie próbuje mi wmówić, że tam był znak. Jak ciocię kocham, tam był znak. No to jedziemy jeszcze raz i pokaż mi ten znak. Hmmm musieli go przed chwilą zdjąć.

Jakie są jeszcze początki? Młoda kursantka pyta mnie jednego dnia czy L-ki często mają stłuczki. Zgodnie z prawdą odpowiadam że tak, ale w zdecydowanej większości przypadków wina jest kogo innego niż kursanta. Na potwierdzenie moich słów, następnego dnia zmienniczka informuje mnie że ciężarówka chciała zmienić pas i nie zauważyła małej Yariski obok. W dodatku kierowca się nie przejął i odjechał z miejsca zdarzenia. Więc do czasu znalezienia sprawcy i wypłacenia odszkodowania jeździmy z wgniecionym i porysowanym bokiem. Co ciekawe tego samego tygodnie jeszcze dwa inne nasze samochody uległy mniejszym lub większym kolizjom.

Z zabawniejszych sytuacji, zdarzają się takie kiedy przez okno na środku skrzyżowania jakiś frustrat próbuje uczyć mnie jeździć. Przestałem już te sytuacji liczyć. A dlaczego są zabawne? Bo czemu miałbym się nimi stresować lub denerwować. Szkoda zdrowia i nie za to mi płacą. A no właśnie jak to z tymi płacami jest? Szału nie ma, ale płakać też nie ma potrzeby. Jako praca dodatkowa jest ok, jednak za tą stawkę nie zdecydowałbym się jeździć jak to mówią na cały budzik. Mam stałą pracę a jazdę na"eLce" traktuję jako pracę dorywczą. Z drugiej strony gdyby stawka była trochę lepsza to bez wahania rzuciłbym obecną stałą pracę i zaczął jeździć. Po prostu to lubię a praca z ludźmi sprawia mi wiele frajdy.

Do zobaczenia w następnym wpisie.

sobota, 4 sierpnia 2012

Jeszcze raz o początkach

Niby miało być tak pięknie, posty miały być co tydzień, miały być wywiady, wizyty w zakładach pracy jak to mawiał jeden z bohaterów starej polskiej komedii. Ale życie lubi sobie chadzać własnymi ścieżkami i uwielbia komplikować plany wszystkim. Ot tak, dla zabawy. Ciężko pogodzić dwie prace, życie prywatne i jeszcze do tego anonimowe życie w sieci :) Ale przynajmniej byłem w kinie :P

Minęły już dwa tygodnie od poprzedniego wpisu, niby aż dwa tygodnie. Być może dla Was. Dla mnie wygląda to mniej więcej tak, że wstaję w poniedziałek rano, a patrząc wieczorem w kartę kursanta zastanawiam się czemu wpisuję piątkową datę. Jeszcze niedawno odbierałem karty swoich pierwszych kursantów, a tu już za tydzień niektórzy z nich będą mieli wewnętrzny egzamin. Tym sposobem nawet nie wiem kiedy zleciał ten pierwszy samodzielny miesiąc pracy i kilka dni temu odebrałem kopertę. Nie, nie z łapówką, tylko z wypłatą.

Ale miało być o początkach. Hmm początki wbrew pozorom, przynajmniej dla mnie wcale nie były takie straszne. Jestem pewny, że zawdzięczam to rewelacyjnemu instruktorowi z którym miałem praktyki. Jak już pisałem był on wymagający nie tylko dla kursantów ale i dla praktykantów. Dzięki temu miałem już niezłe podstawy. Coś jak w tej piosence:


Tak się złożyło, że po zdaniu w sobotę egzaminów, już we wtorek dostałem ofertę pracy w OSK w którym robiłem kurs instruktorski. Więc siłą rzeczy znowu trafiłem do tego instruktora, tym razem na "przyuczenie do zawodu. Miałem jeździć kilka dni, jeździłem dwa tygodnie aż do odebrania legitymacji. Ja bardzo chciałem, instruktorowi to nie przeszkadzało, wszyscy byli zadowoleni. 

Wiedziałem już że pracę mam pewną, muszę tylko odebrać legitymację. Jak ją odbiorę to z miejsca podpisanie dokumentów a potem zaczynam pracę. No więc odebrałem tą legitymację, i dumny jak paw poszedłem znowu do mojego instruktora się pochwalić i przy okazji pojeździć znowu parę godzin jako balast. Instruktor, nazwijmy go R dla uproszczenia, obejrzał legitymację bez słowa i poszedł do biura po jakieś tam papiery zostawiając mnie przy samochodzie z kursantem. A że dzień gorący to nie wsiadaliśmy do auta. Gdy wrócił, zacząłem się gramolić na tylną kanapę. Zatrzymały mnie słowa, hmm coś w stylu: "A ty gdzie się pchasz? Przepuść mnie". No i siłą rzeczy zostałem zmuszony zasiąść na przednim prawym fotelu. Czy był stres? Nie będę kłamał, że nie. Zwłaszcza przez te pierwsze dwie godziny, potem powoli zacząłem się już oswajać. Przez te kilka tygodni widziałem już różne sytuacje i starałem się wykorzystywać to czego się nauczyłem.

W tym miejscu anegdota z tych pierwszych dwóch godzin jazd.
Otóż gdy już się usadowiliśmy R stwierdził że kursantka (bo to dziewczyna akurat była) jest już na dwudziestej której godzinie więc mam siedzieć cicho. No to siedziałem cicho. Słowem się nie odezwałem gdy minęliśmy całą ul. Czarnowiejską, nie pisnąłem gdy minęliśmy ul. Piastowską, pewne jakieś takie niepokoje mnie naszły gdy kończyła się al. Armii Krajowej, więc niby od niechcenia rzuciłem: "To gdzie dziś jedziemy?", na co R odpowiedział: - "Mnie pytasz? Przecież Ty jedziesz z kursantem"
- Jak to ja? Przecież miałem siedzieć cicho
- Miałeś siedzieć cicho, czyli nie podpowiadać nic, ale trasę Ty wybierasz
- No to dobrze że zapytałem bo byśmy do Olkusza dojechali

Tak mniej więcej wyglądało to przyuczenie do zawodu. Ja jeździłem jako instruktor, a R z tylnej kanapy od czasu do czasu coś dopowiadał, tłumaczył, czasem zmieniał zaplanowaną przeze mnie trasę, czasem żeby pokazać coś kursantowi, czasem żeby mnie pokazać jak efektywnie wykorzystywać miejsca gdzie się znaleźliśmy. Czasem oberwało się kursantowi, a czasem mnie za niewiedzę :) Ale zawsze potem następowało bardzo dokładne i rzeczowe a przede wszystkim łatwe do zrozumienia tłumaczenie.

Tym sposobem, egzamin zdałem 2 czerwca, pracę miałem zacząć w lipcu, i zacząłem. Pierwsze samodzielne jazdy miałem w poniedziałek 9 lipca. A przez ten czas od zdania egzaminu do pierwszych swoich jazd, czyli przez 5 tygodni prawie każdą wolną chwilę spędzałem ucząc kursantów R pod jego bacznym okiem. Jeździłem dużo i to za darmo, ale nie żałuję ani jednej godziny z tego "przyuczenia do zawodu", bo naprawdę dużo się nauczyłem. Zarówno tego jak rozmawiać z kursantami, jak i topografii miasta, jak i miejsc gdzie przyjeżdżają egzaminy, jak i zwyczajów egzaminatorów. Pytałem dużo, o wszystko. O przepisy, o konfliktowe sytuacje, o realia i tajniki pracy instruktora, o sposoby nauczania, naprawdę o wszystko a żadne z moich pytań nie pozostało bez odpowiedzi. Za to wszystko pragnę R podziękować z całego serca, bo wiem, że wcale nie musiał, ale jednak podzielił się swoją wiedzą i doświadczeniem. Co więcej, może nie pracuję długo ale już widzę, że te praktyki jak i późniejsze jazdy zaczynają przynosić efekty. Ponadto pragnę podziękować R za ogromne zaufanie jakim mnie obdarzył pozwalając od razu po odebraniu legitymacji jeździć z jego kursantami, za zaufanie i za traktowanie mnie jak równego i kolegę a nie potencjalną konkurencję na rynku pracy. Za to wszystko DZIĘKUJĘ.

No a co z tymi kursantami i tą pracą? Pewnie przyjdzie Wam poczekać kolejne dwa tygodnie aby się dowiedzieć. Może nie, zobaczymy czy czas pozwoli. A jest już co opowiadać :)

poniedziałek, 23 lipca 2012

Początki nie są łatwe

Dziś mijają dwa tygodnie odkąd zacząłem pracować jako samodzielny instruktor nauki jazdy kat "B". Powinienem pewnie napisać zgodnie z tytułem postu jak to jest ciężko młodemu instruktorowi, jak to ma problem z topografią i że kursanci nie są wyrozumiali, itd. Cóż, nie napiszę tak. Wbrew pozorom jest całkiem miło i przyjemnie.

Ale zacznijmy od początku.

W 31-szej wiośnie swojego życia postanowiłem, że można by zmienić zawód. Trochę nad tym myślałem i wyszło, że instruktor nauki jazdy to brzmi dumnie. W sumie jako stary instruktor harcerski mam doświadczenie w pracy z ludźmi a jako były instruktor Europejskiej Rady Resuscytacji z zakresu BLS/AED mam doświadczenie w uczeniu. Do tego wszystkiego lubię jeździć samochodem i nawet całkiem nieźle znam przepisy. Po przeanalizowaniu wszystkich zadów i waletów, decyzja zapadła. Trzeba zebrać kasę.

1700 zeta piechotą nie chodzi, do tego 130 badania, 220 egzamin, 50 za zaświadczenie o niekaralności i 50 za wydanie legitymacji. Do tego trzeba doliczyć jeszcze zdjęcia, przejazdy itp pierdoły, więc trzeba było uzbierać te 2,5 tyś. Na szczęście na początku nowego roku podstawowa firma w której pracuję na co dzień wypłaca trzynastkę więc wystarczyło kilka miesięcy poczekać.

No dobra kasa jest i co dalej? Ano dalej trzeba było ukończyć kurs. Rozpoczęty 2 lutego, prawie każdy weekend - piątek, sobota niedziela. Po wykładach czas na praktyki. 30 godzin do wyjeżdżenia jako bagaż w eLce. Miałem bardzo dużo szczęścia, udało się trafić (o czym oczywiście wtedy nie wiedziałem) do moim zdaniem jednego z najlepszych instruktorów nauki jazdy w Krakowie. Instruktora który uczy myślenia za kierownicą i który bardzo dużo wymaga od kursanta. Co więcej bardzo dużo wymaga również od kandydata na instruktora, którego nie traktuje jak zło konieczne. Muszę przyznać, że te praktyki bardzo zweryfikowały moje zdanie na temat tego co sam potrafię i jakim chcę być instruktorem. Jestem ambitny, chcę być dobrym instruktorem dlatego zamiast wymaganych 30 godzin wyjeździłem dużo więcej. W między czasie miałem możliwość już siedzieć na prawym fotelu podczas nauki jazdy na placu manewrowym. Niby nic ale jednak człowiek się uczy jak działają te pedały po prawej stronie, jak ustawić lusterka, jak obserwować otoczenie samochodu, jak uważać za kursanta no i oczywiście jak mówić do niego aby ten zrozumiał. I tak zleciały te praktyki na jeżdżeniu, poznawaniu zupełnie wcześniej nie znanego dla mnie rejonu miasta, poznawaniu technik uczenia, poznawaniu swojej niewiedzy, ciągłego uczenia się. Muszę przyznać, że po tych praktykach nabrałem sporo pokory, wykłady były ciekawe i przydatne ale na pewno nie przygotowały mnie do roli instruktora tak jak te praktyki.

No i nastał 2 maja, zleciało jak z bicza strzelił. Jesteśmy po egzaminach wewnętrznych. Zabrałem papiery całej grupy i jazda do Wrocławia złożyć dokumenty aby wyznaczyli nam termin egzaminu. Dlaczego akurat do Wrocławia? Bo jak wieść gminna niesie, tylko tam da się zdać egzaminy :) Pani urzędniczka rzuciła okiem na dokumenty - 15 kompletów i podała datę. 2 czerwca 2012 roku.

No więc został miesiąc. Gorączkowe rozwiązywanie testów, dyskusje na TwarzoKsiążce wśród naszej grupy kursowej, rozwiewanie wątpliwości i tłumaczenie trudnych zagadnień. Miesiąc minął tak szybko jakby go w ogóle nie było. Pakujemy się w trzy samochody i ruszamy o 4 rano do Wrocławia.

Wrocław przywitał nas bardzo kapryśną pogodą. Niby nie pada, ale chmury są, wieje, raczej zimno. trudno pogoda przeciw nam, ale nie czas na myślenie o pogodzie. W holu Dolnośląskiego Urzędu Wojewódzkiego ok 70-80 osób. Wszyscy czekają na egzamin. Dotarło do nas że jednak trochę nam tutaj zejdzie. Ale skoro powiedziało się A to trzeba iść za ciosem.

Na pierwszy ogień testy. Dwa zestawy, jeden podstawowy z przepisów, drugi rozszerzony z metodyki, psychologii i prowadzenia ośrodka. Czas start. Zerkam na testy i.... pustka w głowie. Dosłownie pustka w głowie. A przecież te testy rozwiązywałem w domu, czytałem ustawę, słuchałem uważnie na wykładach i robiłem notatki a tu dupa. No nic jakoś trzeba przez to przebrnąć. Oddaję kartki jako jeden z pierwszych, jakoś to będzie. Może się uda. Na korytarzu coraz więcej osób. Oczekiwanie w nieskończoność na ogłoszenie wyników. Prawie godzinę łaziliśmy jak po maturze ustnej i jak uczniaki dyskutując w jakim pytaniu jaka miała być odpowiedź. Już wiem że egzamin oblałem. Za dużo błędów zrobiłem. A ściślej za dużo o jeden. Ten jej pierniczony punkcik. No ale nic, trzeba trzymać fason i iść na ogłoszenie wyników z podniesioną głową. Zapraszają do sali. Zasada ogłoszenia prosta jak budowa cepa. Osoby wyczytane nie zdały, osoby których nazwiska nie padły na głos przeszły do następnego etapu tego specyficznego "Mam talent". Sprawa o tyle niefajna, że lista osób którym się nie udało nie jest ułożona alfabetycznie. Dlatego, pomimo pewności, że oblałem, ciśnienie jest. Przy każdym nazwisku zaczynającym się na moją literę serce wali jak przy skoku na bunge... zbudowanego ze stalowej linki... uwiązanej przy szyi... Skończyli czytać. Mojego nazwiska nie ma. Co to znaczy? Chwila niepewności, na pewno jest jakaś druga lista tylko na tej się miejsce skończyło. Nie jednak nie ma. Dopiero to do mnie dotarło. Nie wyczytali a to znaczy, że stresować trzeba się będzie dalej. Chwilowy szał radości. Niby już człowiek spokojny, niby już wie że ma to za sobą, oblał testy więc ma spokój, nie musi się więcej tego dnia stresować a tu guzik. Chciałeś chłopie to masz. Dwa etapy przed Tobą, a każdy gorszy od poprzedniego. Największy stres dopiero przed Tobą. No ale micha się cieszy. 1-0 dla mnie.

Znowu trzeba czekać. Drugi etap. Niby prosty ale kto go tam wie. Wchodzi się po kilka osób do sali, losuje karteczkę z tematem, chwila na przygotowanie a potem odpowiedź przed komisją. Normalnie jak na maturze. Tyle, że pytania bardziej powalone. Jak się ma szczęście to trafia się na pytanie w stylu: "Podaj hierarchię sygnałów i znaków na drodze", jak się ma pecha to się trafia na: "Wymień wszystkie osoby mogące na drodze wydawać polecenia kierującemu" lub "Wymień sytuację w których wolno wyprzedzać z uwzględnieniem wyprzedzania z prawej strony oraz zakazów". Temat pierwszy banał. 1,5 minuty mówienia. Te drugie, to tematy rzeki gdzie nie wiesz z której strony i w którym momencie padnie pogrążające Cię pytanie ze strony szanownej komisji. Miałem pecha. A jakże. Trafiłem na to trzecie pytanie. Spokój, tylko spokój może mnie uratować. Oprócz odpowiedzi na to konkretne pytanie trzeba też powiedzieć jakie są cele i środki, jaki jest typ lekcji itd. No, metodyka jednym słowem. Przesympatyczna pani psycholog na wykładach powtarzała nam: "Najlepiej zacząć wypowiedź od tego co się umie, tak  żeby zrobić dobre wrażenie na komisji. Zacznijcie właśnie od metodyki, powiedzcie te cele itd, a potem przejdźcie do tematu. Uspokoicie komisję, bo potem mogą wam zadać pytanie z metodyki lub psychologii i będziecie mieli problem. Pamiętajcie liczy się pierwsze wrażenie." Dobra, taki mam plan. Z metodyki czuję się nawet pewnie. Szybko kreślę na kartce plan swojej wypowiedzi. cele, środki,itp. Potem kilka słów o wyprzedzaniu i dadzą mi spokój. Przecież jest tyle osób nie będą mnie trzymali zbyt długo. Podobno trzymają osobę góra 5 min. Trudno, raz kozie śmierć. Podnoszę rękę, nie nie poddaję się, zgłaszam swoją gotowość pójścia na rzeź. Siadam przed komisją i słyszę słowa które momentalnie mnie mrożą a włosy stają dęba, nawet te w okolicy kostek u nóg. "To może niech pan zacznie od tematu pytania, a ja potem zadam jakieś pytanie z metodyki". No żeby was cholera jasna wzięła. Jedyne co teraz mam w głowie to cytat z pewnego filmu: "No i wylądował w pizdu.... i cały misterny plan też w pizdu...". I już wiem, że wrażenie zrobię, nie wiem czy będzie dobre ale na pewno będzie. No to jazda z tym koksem. Coś tam odpowiadam, coś pamiętam. Wybitne to to nie jest ale jakoś bardzo złe też nie. Komisja o dziwo dość wyrozumiała, podpowiada, każe się ponownie zastanowić jak się palnie głupstwo. Wreszcie słyszę, że komisja już wie wszystko co chciała wiedzieć. Zostaje pytanie z metodyki. Miła pani psycholog prosi o wymienienie trzech faz lekcji. Uffff emocje chwilowo siadły. Pytanie banalne. 2-0 dla mnie. Etap zaliczony.

Teraz szybko coś zjeść i trzeba jechać prawie za miasto na etap trzeci, najgorszy czyli plac manewrowy. Tutaj kolejność odwrócona więc trochę się naczekam. Dwie komisje, jedna do kat B, druga do wszystkich pozostałych. Zasady dość proste. Dwie osoby, jedna wciela się w kursanta druga w egzaminatora. Kursant ma pokazać wszystkie płyny oraz całe oświetlenie zewnętrzne, egzaminator ocenia czy dobrze. W dowolnym momencie gdy tak zadecyduje komisja osoby się zamieniają rolami. Potem każda z tych osób ma przejechać pasem ruchu do przodu i do tyłu, czyli stary dobry łuk. Jak się okazało komisja oblewa ostro za byle głupstwa. Za nie powiedzenie jak się sprawdza poziom płynu chłodniczego, za złe światło, za brak upewnienia się czy wszystkie drzwi pojazdu zamknięte, za brak upewnienia się czy można bezpiecznie ruszyć, itp. Osoby oceniają się również nawzajem. Więc jeśli jedna osoba popełni błąd a druga tego nie wyłapie to oblewają obie. Oczywiście wśród oczekujących zarówno przed testami jaki przed placem mnóstwo teorii i rad. Jedyne wyjście zamknąć się w sobie, po swojemu na spokojnie się stresować i nie słuchać innych. W końcu ta druga komisja skończyła egzaminować inne kategorie i zabrała się za B. Jak się okazało później była o wiele bardziej wyrozumiała, ale nie uprzedzajmy faktów. Pada moje nazwisko, oraz nazwisko jakiejś osoby której nie znam. Ktoś z Opola. Komisja zadaje pytanie tej drugiej osobie: "Proszę omówić płyny, światła oraz przygotowanie do jazdy", o dżizas, skoro koleś ma opowiedzieć wszystko to co dla mnie przygotowali? No ale nic trzeba uważnie słuchać i wyłapywać cudze błędy żeby samemu za to nie polecieć. No i pojawia się problem. Gość chciał pokazać miarkę oleju i nie wie gdzie jest. Nachylam się przez ramię i... no jasna cholera nie ma. Po prostu nie ma. Z tyłu słyszę złowieszcze: "No co Panowie? Nie możecie wskazać miarki?". Zimny pot spływa mi po plecach. Przecież musi być, tylko gdzie? Jak nie pokażemy to wracamy do domu. Komisja w śmiech, a my po sobie, co jest grane? "W tym samochodzie miarka jest pod korkiem wlewu oleju, trzeba odkręcić korek i dopiero wyciągnąć miarkę. To francuz.". W życiu o czymś takim nie słyszałem, widzę że koleś również, więc może nie będzie źle. Nie jest źle, komisja się uśmiecha i każe pokazywać dalej. Uffff. Koleś skończył. Pytanie do mnie czy kolega o czymś zapomniał. Mówię z całą pewnością siebie na jaką mnie w tej chwili było stać, że o sygnale dźwiękowym. Jest dobrze. "O czymś jeszcze?". Nie jest dobrze, zdecydowanie nie jest dobrze. "Przykro mi ale nie wiem". "A kierunkowskazy?". Fakt nie było. I znowu dostaję tej spokojnej pewności, że już wkrótce, w zasadzie to za minutę wyruszę w podroż do domu. Moje marzenia aby to się już skończyło przerywa pytanie skierowane do mnie: "Proszę wymienić kryteria zaliczenia zadania jazdy pasem ruchu do przodu i do tyłu oraz powiedzieć w jakich przypadkach można zadanie powtórzyć a w jakich zadanie jest przerywane". Helloł, czy szanowna komisja nie raczyła zarejestrować, że kolega się pomylił a ja tego nie wyłapałem? Po co ciągnąć tą farsę? No ale jednak. Trzeba trzymać fason do końca, przecież tu jeszcze wrócę na poprawki. "No że trzeba jechać pasem ruchu do przodu i zatrzymać się w miejscu wyznaczonym a potem wycofać i znów się zatrzymać w miejscu wyznaczonym" - mówię. "I powtórzyć zadanie można jak się ktoś zatrzyma, albo najedzie kołem na linię, a jest przerwane gdy..." - "Jeszcze jedn błąd powoduje powtórzenie zadania". No jasne pogrążajcie mnie jeszcze. "Nie powiedział Pan o sytuacji gdy osoba nie zatrzyma się w miejscu wyznaczonym". No tak, nie powiedziałem. "A zadanie jest przerwane gdy osoba zdająca przekroczy linię lub potrąci słupek" - kończę. "Coś jeszcze?". Cholera jasna. Nie można po prostu powiedzieć że oblałem? Po co się tak pastwić? Czuję się jak w Milionerach "Czy to jest Twoja ostateczna odpowiedź?" - pytanie Huberta Urbańskiego odbija mi się teraz pustej czaszce. "A co jak ktoś stworzy zagrożenie?" - no tak to też przerywa egzamin. "Dobrze, proszę po kolei wsiąść i wykonać zadanie drugie czyli jazdę pasem ruchu do przodu i do tyłu". Widać komisja lubi się bawić ludźmi. Obaj przejeżdżamy bezbłędnie, trzeba tylko koniecznie pamiętać że druga osoba musi iść za samochodem. Na koniec obaj słyszymy: "Wynik pozytywny, gratuluję". Konsternacja, niedowierzanie. To nie może być prawda. Przy takich błędach zaliczone? W tej drugiej komisji oblewali przecież za głupstwa. Ale jednak. Oficjalnie 02.06.2012 roku, dokładnie 4 miesiące po rozpoczęciu kursu, zdałem egzaminy na instruktora nauki jazdy kat. B. Radość jak jasna cholera, gdy emocje opadły dopadły nas wszystkich dwie rzeczy, ogromne zmęczenie oraz niewyobrażalny głód. Ale jest radość, po tylu godzinach stresu jest radość. Zgadnijcie do której komisji trafiłem na placu? :) 

Teraz tylko trzeba zacząć szukać pracy.

Ale o tym jak wyglądały przygody ze znalezieniem pracy oraz jak wyglądały w końcu te dwa pierwsze tygodnie pracy, opowiem w następnym wpisie.