sobota, 11 sierpnia 2012

Do trzech razy sztuka

Mija kolejny tydzień, więc wypadałoby coś napisać żeby blog takimi pustkami nie świecił.

Miało być o początkach, no więc będzie. Wspomniałem poprzednio, że najbardziej stresujące były dwie pierwsze godziny. I tak było. Potem już było coraz lepiej. Na sam początek swojej samodzielnej pracy dostałem czwórkę zupełnie nowych kursantów, prosto po teorii, oraz jedną osobę którą przejąłem po instruktorze który w tej firmie zakończył pracę. W między tak zwanym czasie, rozpisywane są do mnie osoby z tzw. dodatków, czyli osoby które ukończyły już podstawowy kurs ale chciałyby sobie jeszcze pojeździć przed egzaminem. Jak widzicie nie brzmi to jakoś oszałamiająco.

Z osobami które w życiu nie jeździły samochodem jedzie się na lotnisko w Czyżynach, potem np. na wycieczkę do Skały, aby się oswoiły z samochodem, a potem się robi wszelkie możliwe manewry. O wiele więcej frajdy jest z tymi osobami które już kończą kurs. A to próbują wymusić pierwszeństwo, a to próbują ominąć znak zakaz ruchu, itd, itd. O ile z tymi początkującymi, jazdy wyglądają bardziej jak mobilna sala lekcyjna, o tyle z ludźmi którzy już mają wyjeżdżone zaczyna się prawdziwa zabawa. "Jedziemy w lewo, jedziemy w prawo, zmieniasz pas bez kierunkowskazu, zajmujesz zły pas". Od czasu do czasu wprowadza się pewne elementy interakcji: "Komu byśmy ustępowali na tym skrzyżowaniu?", "Jaka jest tutaj dozwolona prędkość?", itp. Zazwyczaj prawidłowa odpowiedź kursanta powinna brzmieć "nie wiem" bądź "nie zauważyłem". Ale oczywiście to by było za proste. Trzeba trochę pokombinować, być może uda się trafić z odpowiedzią. Zazwyczaj się nie udaje. Najweselej jest kiedy kursant usilnie próbuje mi wmówić, że tam był znak. Jak ciocię kocham, tam był znak. No to jedziemy jeszcze raz i pokaż mi ten znak. Hmmm musieli go przed chwilą zdjąć.

Jakie są jeszcze początki? Młoda kursantka pyta mnie jednego dnia czy L-ki często mają stłuczki. Zgodnie z prawdą odpowiadam że tak, ale w zdecydowanej większości przypadków wina jest kogo innego niż kursanta. Na potwierdzenie moich słów, następnego dnia zmienniczka informuje mnie że ciężarówka chciała zmienić pas i nie zauważyła małej Yariski obok. W dodatku kierowca się nie przejął i odjechał z miejsca zdarzenia. Więc do czasu znalezienia sprawcy i wypłacenia odszkodowania jeździmy z wgniecionym i porysowanym bokiem. Co ciekawe tego samego tygodnie jeszcze dwa inne nasze samochody uległy mniejszym lub większym kolizjom.

Z zabawniejszych sytuacji, zdarzają się takie kiedy przez okno na środku skrzyżowania jakiś frustrat próbuje uczyć mnie jeździć. Przestałem już te sytuacji liczyć. A dlaczego są zabawne? Bo czemu miałbym się nimi stresować lub denerwować. Szkoda zdrowia i nie za to mi płacą. A no właśnie jak to z tymi płacami jest? Szału nie ma, ale płakać też nie ma potrzeby. Jako praca dodatkowa jest ok, jednak za tą stawkę nie zdecydowałbym się jeździć jak to mówią na cały budzik. Mam stałą pracę a jazdę na"eLce" traktuję jako pracę dorywczą. Z drugiej strony gdyby stawka była trochę lepsza to bez wahania rzuciłbym obecną stałą pracę i zaczął jeździć. Po prostu to lubię a praca z ludźmi sprawia mi wiele frajdy.

Do zobaczenia w następnym wpisie.

sobota, 4 sierpnia 2012

Jeszcze raz o początkach

Niby miało być tak pięknie, posty miały być co tydzień, miały być wywiady, wizyty w zakładach pracy jak to mawiał jeden z bohaterów starej polskiej komedii. Ale życie lubi sobie chadzać własnymi ścieżkami i uwielbia komplikować plany wszystkim. Ot tak, dla zabawy. Ciężko pogodzić dwie prace, życie prywatne i jeszcze do tego anonimowe życie w sieci :) Ale przynajmniej byłem w kinie :P

Minęły już dwa tygodnie od poprzedniego wpisu, niby aż dwa tygodnie. Być może dla Was. Dla mnie wygląda to mniej więcej tak, że wstaję w poniedziałek rano, a patrząc wieczorem w kartę kursanta zastanawiam się czemu wpisuję piątkową datę. Jeszcze niedawno odbierałem karty swoich pierwszych kursantów, a tu już za tydzień niektórzy z nich będą mieli wewnętrzny egzamin. Tym sposobem nawet nie wiem kiedy zleciał ten pierwszy samodzielny miesiąc pracy i kilka dni temu odebrałem kopertę. Nie, nie z łapówką, tylko z wypłatą.

Ale miało być o początkach. Hmm początki wbrew pozorom, przynajmniej dla mnie wcale nie były takie straszne. Jestem pewny, że zawdzięczam to rewelacyjnemu instruktorowi z którym miałem praktyki. Jak już pisałem był on wymagający nie tylko dla kursantów ale i dla praktykantów. Dzięki temu miałem już niezłe podstawy. Coś jak w tej piosence:


Tak się złożyło, że po zdaniu w sobotę egzaminów, już we wtorek dostałem ofertę pracy w OSK w którym robiłem kurs instruktorski. Więc siłą rzeczy znowu trafiłem do tego instruktora, tym razem na "przyuczenie do zawodu. Miałem jeździć kilka dni, jeździłem dwa tygodnie aż do odebrania legitymacji. Ja bardzo chciałem, instruktorowi to nie przeszkadzało, wszyscy byli zadowoleni. 

Wiedziałem już że pracę mam pewną, muszę tylko odebrać legitymację. Jak ją odbiorę to z miejsca podpisanie dokumentów a potem zaczynam pracę. No więc odebrałem tą legitymację, i dumny jak paw poszedłem znowu do mojego instruktora się pochwalić i przy okazji pojeździć znowu parę godzin jako balast. Instruktor, nazwijmy go R dla uproszczenia, obejrzał legitymację bez słowa i poszedł do biura po jakieś tam papiery zostawiając mnie przy samochodzie z kursantem. A że dzień gorący to nie wsiadaliśmy do auta. Gdy wrócił, zacząłem się gramolić na tylną kanapę. Zatrzymały mnie słowa, hmm coś w stylu: "A ty gdzie się pchasz? Przepuść mnie". No i siłą rzeczy zostałem zmuszony zasiąść na przednim prawym fotelu. Czy był stres? Nie będę kłamał, że nie. Zwłaszcza przez te pierwsze dwie godziny, potem powoli zacząłem się już oswajać. Przez te kilka tygodni widziałem już różne sytuacje i starałem się wykorzystywać to czego się nauczyłem.

W tym miejscu anegdota z tych pierwszych dwóch godzin jazd.
Otóż gdy już się usadowiliśmy R stwierdził że kursantka (bo to dziewczyna akurat była) jest już na dwudziestej której godzinie więc mam siedzieć cicho. No to siedziałem cicho. Słowem się nie odezwałem gdy minęliśmy całą ul. Czarnowiejską, nie pisnąłem gdy minęliśmy ul. Piastowską, pewne jakieś takie niepokoje mnie naszły gdy kończyła się al. Armii Krajowej, więc niby od niechcenia rzuciłem: "To gdzie dziś jedziemy?", na co R odpowiedział: - "Mnie pytasz? Przecież Ty jedziesz z kursantem"
- Jak to ja? Przecież miałem siedzieć cicho
- Miałeś siedzieć cicho, czyli nie podpowiadać nic, ale trasę Ty wybierasz
- No to dobrze że zapytałem bo byśmy do Olkusza dojechali

Tak mniej więcej wyglądało to przyuczenie do zawodu. Ja jeździłem jako instruktor, a R z tylnej kanapy od czasu do czasu coś dopowiadał, tłumaczył, czasem zmieniał zaplanowaną przeze mnie trasę, czasem żeby pokazać coś kursantowi, czasem żeby mnie pokazać jak efektywnie wykorzystywać miejsca gdzie się znaleźliśmy. Czasem oberwało się kursantowi, a czasem mnie za niewiedzę :) Ale zawsze potem następowało bardzo dokładne i rzeczowe a przede wszystkim łatwe do zrozumienia tłumaczenie.

Tym sposobem, egzamin zdałem 2 czerwca, pracę miałem zacząć w lipcu, i zacząłem. Pierwsze samodzielne jazdy miałem w poniedziałek 9 lipca. A przez ten czas od zdania egzaminu do pierwszych swoich jazd, czyli przez 5 tygodni prawie każdą wolną chwilę spędzałem ucząc kursantów R pod jego bacznym okiem. Jeździłem dużo i to za darmo, ale nie żałuję ani jednej godziny z tego "przyuczenia do zawodu", bo naprawdę dużo się nauczyłem. Zarówno tego jak rozmawiać z kursantami, jak i topografii miasta, jak i miejsc gdzie przyjeżdżają egzaminy, jak i zwyczajów egzaminatorów. Pytałem dużo, o wszystko. O przepisy, o konfliktowe sytuacje, o realia i tajniki pracy instruktora, o sposoby nauczania, naprawdę o wszystko a żadne z moich pytań nie pozostało bez odpowiedzi. Za to wszystko pragnę R podziękować z całego serca, bo wiem, że wcale nie musiał, ale jednak podzielił się swoją wiedzą i doświadczeniem. Co więcej, może nie pracuję długo ale już widzę, że te praktyki jak i późniejsze jazdy zaczynają przynosić efekty. Ponadto pragnę podziękować R za ogromne zaufanie jakim mnie obdarzył pozwalając od razu po odebraniu legitymacji jeździć z jego kursantami, za zaufanie i za traktowanie mnie jak równego i kolegę a nie potencjalną konkurencję na rynku pracy. Za to wszystko DZIĘKUJĘ.

No a co z tymi kursantami i tą pracą? Pewnie przyjdzie Wam poczekać kolejne dwa tygodnie aby się dowiedzieć. Może nie, zobaczymy czy czas pozwoli. A jest już co opowiadać :)