niedziela, 2 września 2012

Jak dobrze zostać kursantem cz. I

No i widzicie. Posty miały się ukazywać w miarę regularnie. Nie ma na to szans. Jest taki zapiernicz że nie ma kiedy siąść do komputera żeby TwarzoKsiążkę przeglądnąć a co dopiero posty pisać. Dziś wyjątkowo mam chwilę, więc zasypię Was wszystkim co tylko sobie przypomnę.

Otóż na codzień pracuję w innej firmie w zupełnie innym zawodzie, a jeżdżę tylko popołudniami. Jako, że w tym roku na wakacje nie było szans ze względów finansowych to wziąłem urlop wypoczynkowy żeby wykorzystać go w pracy instruktora. Skończyło się to tym, że pracuję po 10 godzin dziennie. Oprócz swoich nowych kursantów, bo starych puściłem już na egzaminy państwowe dziewczyny z biura rozpisują mi tzw "dodatki", czyli osoby które jeszcze przed egzaminem chcą pojeździć ale nie ma wolnych terminów u ich instruktorów, albo takie które mają po trzy oblane egzaminy i muszą wyjeździć 5 godzin, albo i takie które skończyły swoją przygodę z prawem jazdy po kielichu ale mają dość rozumu w głowie aby przed egzaminem po którym odzyskają prawko wykupić kilka godzin i pojeździć trochę z instruktorem.

Ci ostatni, to dość interesujące przypadki. Niby przecież potrafią jeździć bo kilkanaście lat jeździły, a jednak jak im przyjdzie wymienić i pokazać wszystkie światła w samochodzie to nemo. Niby po łuku dają radę bo jednak doświadczenie robi swoje, ale z przepisami już dużo gorzej. Cóż się dziwić, w tym kraju przepisy ruchu drogowego zmieniają się szybciej niż ekipy rządzące. Szkolenie takich osób jest dość ciekawe, bo niby nie wiele trzeba robić ale nagle pojawia się pytanie i jakiś przepis które rzuca na kolana. Po kilku godzinach z takimi osobami człowiek nabiera przekonania że okresowe szkolenia kierowców to jednak by się przydały.

Inna grupa dość ciekawych osób, to właśnie osoby "po trzech niezdanych". Zwłaszcza gdy są z innej szkoły. Tutaj zdecydowanie otwiera się nóż w kieszeni i pyta kto tych ludzi w ogóle wypuścił po egzaminie wewnętrznym. Niepatrzenie na znaki, brak samodzielnego myślenia, brak umiejętności rozwiązywania trudnych sytuacji, braki w znajomości przepisów, czy moje ulubione, umiejętność jazdy tylko po kilku ulicach na krzyż "bo nie ma sensu uczyć w innych miejscach skoro tam egzamin nie pojedzie" to tylko te najważniejsze grzechy tych osób. A raczej trzeba by powiedzieć, że są to grzechy instruktorów którzy do tej pory te osoby uczyły. Tak niestety kończy się zbyt pochopne podejmowanie decyzji o wyborze szkoły na podstawie ceny za kurs. Masa szkół kusi niskimi cenami które tak Bogiem a prawdą nie mają żadnych podstaw bo cena kursu nie pokrywa nawet w całości wyjeżdżonego paliwa. Potem pojawiają się kwiatki w postaci, kończenia jazd 15-20 min wcześniej, jeżdżenia tylko po jednej dzielnicy żeby zbytnio kilosów nie nabijać, instruktor rusza za kursanta bo sprzęgło drogie, lepiej mówić na bieżąco jak jechać przez skrzyżowania żeby broń Boże kursant nie popełnił błędu bo trzeba by jeszcze raz w to miejsce wrócić a kilometry lecą. Tajemnicą Poliszynela jest, że w niektórych szkołach wręcz instruktorzy mają limity km które mogą wyjeździć z kursantem na jednej jeździe. A potem przychodzi egzamin wewnętrzny i się okazuje że taka osoba nie umie jeździć. Więc musi Pan/Pani wykupić dodatkowe godziny, no tak z 10 to by się przydało. Ile kosztuje? A nie drogo jedyne 70 pln za jedną godzinę jazdy. No więc szkolenie takich osób to tak naprawdę nauka od samego początku i trzeba ją zmieścić nie w 30 godzinach ale w 6 które sobie wykupiły. Nauka przepisów, nauka techniki jazdy, nauka topografii miasta itd. Na szczęście po dwóch godzinach jazdy, przynajmniej u mnie takie osoby dochodzą do wniosku że faktycznie nie wiele potrafią i to że oblały egzaminy trzy razy nie wynikało z pecha tylko naprawdę z braków w szkoleniu tych osób. Jeśli Wasi znajomi zastanawiają się nad wyborem taniej szkoły to spróbujcie im to wyperswadować, zanim będą narzekać na jakość usług.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz