Mija kolejny tydzień, więc wypadałoby coś napisać żeby blog takimi pustkami nie świecił.
Miało być o początkach, no więc będzie. Wspomniałem poprzednio, że najbardziej stresujące były dwie pierwsze godziny. I tak było. Potem już było coraz lepiej. Na sam początek swojej samodzielnej pracy dostałem czwórkę zupełnie nowych kursantów, prosto po teorii, oraz jedną osobę którą przejąłem po instruktorze który w tej firmie zakończył pracę. W między tak zwanym czasie, rozpisywane są do mnie osoby z tzw. dodatków, czyli osoby które ukończyły już podstawowy kurs ale chciałyby sobie jeszcze pojeździć przed egzaminem. Jak widzicie nie brzmi to jakoś oszałamiająco.
Z osobami które w życiu nie jeździły samochodem jedzie się na lotnisko w Czyżynach, potem np. na wycieczkę do Skały, aby się oswoiły z samochodem, a potem się robi wszelkie możliwe manewry. O wiele więcej frajdy jest z tymi osobami które już kończą kurs. A to próbują wymusić pierwszeństwo, a to próbują ominąć znak zakaz ruchu, itd, itd. O ile z tymi początkującymi, jazdy wyglądają bardziej jak mobilna sala lekcyjna, o tyle z ludźmi którzy już mają wyjeżdżone zaczyna się prawdziwa zabawa. "Jedziemy w lewo, jedziemy w prawo, zmieniasz pas bez kierunkowskazu, zajmujesz zły pas". Od czasu do czasu wprowadza się pewne elementy interakcji: "Komu byśmy ustępowali na tym skrzyżowaniu?", "Jaka jest tutaj dozwolona prędkość?", itp. Zazwyczaj prawidłowa odpowiedź kursanta powinna brzmieć "nie wiem" bądź "nie zauważyłem". Ale oczywiście to by było za proste. Trzeba trochę pokombinować, być może uda się trafić z odpowiedzią. Zazwyczaj się nie udaje. Najweselej jest kiedy kursant usilnie próbuje mi wmówić, że tam był znak. Jak ciocię kocham, tam był znak. No to jedziemy jeszcze raz i pokaż mi ten znak. Hmmm musieli go przed chwilą zdjąć.
Jakie są jeszcze początki? Młoda kursantka pyta mnie jednego dnia czy L-ki często mają stłuczki. Zgodnie z prawdą odpowiadam że tak, ale w zdecydowanej większości przypadków wina jest kogo innego niż kursanta. Na potwierdzenie moich słów, następnego dnia zmienniczka informuje mnie że ciężarówka chciała zmienić pas i nie zauważyła małej Yariski obok. W dodatku kierowca się nie przejął i odjechał z miejsca zdarzenia. Więc do czasu znalezienia sprawcy i wypłacenia odszkodowania jeździmy z wgniecionym i porysowanym bokiem. Co ciekawe tego samego tygodnie jeszcze dwa inne nasze samochody uległy mniejszym lub większym kolizjom.
Z zabawniejszych sytuacji, zdarzają się takie kiedy przez okno na środku skrzyżowania jakiś frustrat próbuje uczyć mnie jeździć. Przestałem już te sytuacji liczyć. A dlaczego są zabawne? Bo czemu miałbym się nimi stresować lub denerwować. Szkoda zdrowia i nie za to mi płacą. A no właśnie jak to z tymi płacami jest? Szału nie ma, ale płakać też nie ma potrzeby. Jako praca dodatkowa jest ok, jednak za tą stawkę nie zdecydowałbym się jeździć jak to mówią na cały budzik. Mam stałą pracę a jazdę na"eLce" traktuję jako pracę dorywczą. Z drugiej strony gdyby stawka była trochę lepsza to bez wahania rzuciłbym obecną stałą pracę i zaczął jeździć. Po prostu to lubię a praca z ludźmi sprawia mi wiele frajdy.
Do zobaczenia w następnym wpisie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz